sobota, 2 maja 2009

On my little island - the couch.

Trochę mnie tu nie było...
Jednak nie będę się zagłębiać w szczegóły bo nie chcę o tym pisać, myśleć, przeżywać.
Ziarno niepokoju znów zostało zasiane a ja przez ostatnie dni na siłę staram się je wyrwać i wyrzucić.
8 maja następna wizyta, to jeszcze tydzień...sama nie wiem jak przetrwałam ostatnie dwa tygodnie i ledwo mam siłę wytrwać kolejny tydzień.
Wszyscy na około cieszą się długim weekendem, bawią się, a ja tkwię w więzieniu własnych myśli i mam wrażenie, że niedługo oszaleję. Nie cieszą mnie nawet moje zbliżające się wielkimi krokami urodziny, to będzie tylko kolejny dzień na mojej drodze do 8 maja, dzień, który trzeba jak najszybciej przeżyć żeby zbliżyć się do celu, przykre...

Wczoraj w filmie usłyszałam rewelacjne zdanie, świetnie oddające moją sytuację: "on your little island - the couch". I ja tak właśnie sobie siedzę na tej swojej małej wyspie, którą jest sofa i czekam.

Poza tym mamy w rodzinie kolejny pogrzeb, to już drugi podczas tej ciąży i to jakże dramatyczny tym razem.

I to w sumie tyle...

Dla zabicia czasu i odgonienia niepotrzebnych myśli zajęłam się swoim hobby czyli: MUTSY :) a także wyborem imienia. Takie lekkie, łatwe i przyjemne tematy w ramach terapi relaksującej.
Szkoda, że M nie chce ze mną brać w tym udziału ale to przecież facet, i w dodatku na pewno nie z tych co to gadają do "brzusia" i wybierają kocyki. A o imieniu powiedział, że pogadamy we wrześniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz