Klasycznie wystarczyła jedna chwila, jeden moment i nieszczęście gotowe. Wstaliśmy rano i gdy chwilę potem chciałam wyjść z sypialni, Młodszy, który nie odstępuje mnie na krok od dwóch lat, rzucił się za mną biegiem, potknął o dywan, upadł i całą siłą trafił głową w kant łóżka :( Dom się zatrząsł, mnie serce stanęło. Pierwsza myśl, że głowa na bank rozcięta bo uderzenie było bardzo silne, jednak spojrzałam na niego i nie zobaczyłam pod rączką krwi, złapałam w ramiona, przytulam, w myślach biegnę już po zimny kompres na guza, odciągam jego rączkę i widzę, że pół buzi we krwi i otwartą ranę :( Nerwy i emocje ruszyły :( Młodszy wyje, rzuca się, nie daje utrzymać na rękach, krew się leje, po nim, po mnie, wszędzie, ja nie mogę znaleźć telefonu :( W
końcu znajduję, dzwonię do M i wykrzykuję co się stało, ma do nas przyjechać z pracy. Dzwonię na 999, i co słyszę? Że nasz rejon zamieszkania to nie ich rejon i mam sobie dzwonić gdzie indziej, na numer, który mi podadzą. Oczywiście nie mam po ręką długopisu a w tych nerwach nie zapamiętam numeru, Młodszy trochę przycichł ale nie wypuszcza mnie ze swoich objęć, więc w podskokach z nim na rękach lecę po długopis, zapisuję numer choć w taki sposób, że teraz wydaje mi się on być nie do odczytania. Dzwonię, miła pani mnie uspokaja, zadaje kilka pytań i mówi, że karetka już w drodze, mam wyszykować dziecko i siebie do drogi.
Tylko jak? Jak mały zakrwawiony, nie daje się dotknąć żeby obmyć krew ani nie chce mnie puścić żebym ja chociaż mogła się ubrać. Na szczęście woła "pi", czyli pić, robię mu mleko, on pije a ja w tym czasie pędem się ubieram i zbieram rzeczy dla niego na wyjazd. Chwilę potem przyjeżdża karetka z bardzo miłymi panami, którzy zajmują się moim Młodszym, starają się obmyć i zdezynfekować ranę, niestety łatwo nie jest bo mój Skarb drze i wyrywa się jak opętany :( Pierwszy opatrunek zrywa, drugi udaje się już utrzymać na miejscu. Dojeżdża M. Ja wsiadam z A. do karetki, M z Jot jadą za nami do szpitala. W szpitalu dłuższy moment rejestracji :/ ale Adaś na szczęście jest już trochę uspokojony i obserwuje wszystko z moich rąk. Koszmar zaczyna się na nowo gdy wchodzimy do zabiegowego. Już po położeniu na stół mój bidul zaczyna znów płacz i rzucanie się, wrzask jest niesamowity, jego siła również. Pani doktor pokazuje mi jak mam go trzymać. Muszę położyć się na jego nóżkach i brzuszku a trzymać za rączki, pielęgniarka trzyma główkę, ledwo dajemy radę :/ Najgorszy jest moment znieczulania, kilka wkłuć wokół rany :( Młodszy prawie roznosi łóżko, na którym leży :( Potem szycie, opatrunek (również przy ogromnym wrzasku i szarpaniu), kilka wskazań dalszego postępowania i do domu ...
W domu Młodszy zażyczył sobie swoją ulubioną "ympkę z pleplem" i spokojnie oglądał bajkę ...

M. pojachał z powrotem do pracy a ja ogarniałam dom z tornada jakie zostawiliśmy przed wyjazdem. Przed 14:00 wyszliśmy na spacer, Młodszy zasnął o 14:00, bardzo umęczony, myślałam, że pośpi przynajmniej godzinę po takich atrakcjach ale on po 30 minutach otworzył oczka i mowy o dalszym spaniu nie było.
Bandaże z głowy zdjęłam mu ok 13:00, ciut za wcześnie (miał je mieć 4h) ale po prostu się zsunęły, więc i tak musiałam je zdjąć. Plasterek na czole przykrywający ranę i szwy, nie wygląda jakoś specjalnie przerażająco, zapewne gorzej jest pod plasterkiem ale tam na razie nie muszę zaglądać. I tylko w myślach wciąż migają mi obrazki z naszego dzisiejszego poranka :( Młodszy skończył dziś 25 miesięcy, kiepskie to zakończenie :/
Muszę też wspomnieć o moim Jot, który był dziś z nami w domu i bardzo dzielnie mi pomagał, szukał telefonu, przyniósł namoczoną zimną wodą pieluchę tetrową, pilnował brata gdy ja poszłam się w biegu ubierać i ogólnie bardzo martwił całym zdarzeniem. Powiedziałam mu, że jest moim dzielnym synkiem i, że bez niego nie dałabym rady... choć był moment, że płakaliśmy dziś nad naszym małym A. oboje ...
Szybkiego gojenia się rany dla Adasia.
OdpowiedzUsuńWszyscy byliście dzielni.
Pozdrawiam Liv,
O.
ojej co przezylas to twoje.. Dobrze,ze juz po wszytskim..teraz zdejmowanie szwow jeszcze trzeba przezyc..
OdpowiedzUsuńSciskamy was mocno
dużo zdrówka:*
OdpowiedzUsuńGłowa jest mocno ukrwiona więc wyobrażam sobie co musiałaś przeżyć... Życzymy szybkiego zrastania i żeby ani ślad nie został po szyciu!
OdpowiedzUsuńDziękuję Wam ...
OdpowiedzUsuńMadziu masz rację, jeszcze "tylko" te szwy :/
az mi serce deba stanelo...
OdpowiedzUsuńCudny ten Twój Adaś:)
OdpowiedzUsuńI jakiś dziwny zbieg okoliczności, bo mój Adaś również zaliczył rozcięcie głowy w tym roku, choć ma już 7 lat.
Pozdrawiam Was serdecznie:)
Zmoro, mnie też serce stanęło gdy to się stało :(
OdpowiedzUsuńAndziu, no to współczuję przejścia :/
I ja też jestem mamą siedmiolatka :)
Bidulek!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że już Ok i zapomniał o wypadku?
Współczuję Wam wszystkim tych przeżyć.
Gatta28