Dokładnie dwa miesiące i jeden dzień mijają dziś od wizyty podczas, której nastąpił wielki przełom i ktoś w końcu stwierdził co jest przyczyną tego masakrycznego bólu, który nie daje mi normalnie żyć.
Lekarz nr 1, po obejrzeniu badań (gromadzonych przez 2 lata) i wnikliwej analizie moich objawów zdiagnozował u mnie niestabilność segmentu kręgosłupa. Wszystko co mówił ułożyło się w piękną całość z tym co mówiłam ja. W końcu, po całym roku szukania odpowiedzi i pomocy ktoś powiedział co mi jest. I na tym piękno tej sytuacji się kończy. Lekarz nr 1 zaproponował operację stabilizacji kręgosłupa, w moim przypadku segment L4-L5-S1. Po krótce: usuwana jest resztka dysku, która została pomiędzy L5-S1, wsadzany jest tam implant a wszystko to łączą śruby. Bardziej medycznie i szczegółowo link TUTAJ.
Lekarz zlecił mi dodatkowe badania, z którymi miałam do niego wrócić by ustalić termin operacji.
4 tygodnie wychodziłam z szoku. Na początku nawet nie chciałam o tym myśleć, gdy pierwszy szok minął zaczęłam szukać. Informacji i ludzi po takich operacjach. Jak to bywa w przypadku różnych chorób i operacji opinie są podzielone. Są tacy, którzy sobie chwalą i tacy, którzy nie. Co gorsza ci drudzy dzielą się naprawdę bardzo złymi historiami swoich przypadków, więc po kilku musiałam przestać czytać...
Załamałam się.
Pod koniec zeszłego roku z dwóch źródeł dostałam informację, że pewien szpital pod Warszawą jako jedyny z Polsce wprowadził jakąś nowatorską metodę leczenie przewlekłego bólu kręgosłupa. Trzeba tylko najpierw przyjść na wizytę kwalifikacyjną i zostać zakwalifikowanym do zabiegu. Gdy dzwoniłam jeszcze w styczniu to jeszcze nie rozbili zapisów, gdy zadzwoniłam w lutym to już NIE robili zapisów na rok 2015 a na rok 2016 to dzwonić w styczniu 2016.
Kolejna załamka.
Na stronie tego szpitala było podane nazwisko lekarza, który jako jedyny prowadzi te kwalifikacje do zabiegu. Zaczęłam googlać. Znalazłam. Lekarz (nazwijmy go nr 2) przyjmuje w dwóch klinikach prywatnych w wawie. Jedna wizyta 200 zł (mój neurochirurg 250zł). Zapisałam się. Poszłam.
Lekarz nr 2, obejrzał wyniki i mnie, potem zbadał, wysłuchał historii choroby i ostatniej diagnozy Lekarza nr 1.
Zaproponował blokadę segmentu L4-L5-S1.
Zapisałam się. Cena masakra.
Zrobiłam dodatkowe badania, o które prosił Lekarz nr 1 i podjęłam decyzję, że pojadę na wizytę i zapiszę się na operację żeby mieć zaklepany termin a w tym czasie będę próbować walczyć dalej.
Lekarz nr 1 na kolejnej wizycie pamiętał mnie i mój przypadek ale i tak od nowa pewne rzeczy ze mną omawiał dla potwierdzenia diagnozy. Nagle oglądając mri zatrzymał się przy jednym zdjęciu i zwrócił uwagę na coś czego nie zauważył wcześniej, dopatrzył się kawałka dysku utkniętego na korzeniu. Bardzo dobrze to widać i nawet ja teraz umiem to pokazać na zdjęciu.
Lekarz nr 1 powiedział, że nadal wpisuję się w teorię niestabilności i mam jej objawy (też jestem tego pewna) ale ten kawałek też może dawać objawy i w obecnej sytuacji trudno jest określić w 100% co jest u mnie przyczyną a tak naprawdę to mogą się one nakładać na siebie. Tak czy inaczej w pierwszej kolejności należałoby jednak odciążyć ten korzeń a potem stabilizować.
No i według Lekarza 1 blokada, którą mam mieć zrobioną nie będzie adekwatna jeśli przyczyną jest ten kawałek dysku.
Znowu załamka.
Wróciłam do Lekarza nr 2 (kolejna wizyta, kolejna kasa) i mówię mu o nowych ustaleniach z Lekarzem nr 1.
Lekarz nr 2, spokojnie na nowo obejrzał badania. Potem przeszliśmy do ponownego badania mnie. Bardzo dokładnego. Po badaniu Lekarz nr 2 stwierdził, że objawowo potwierdza się to co mówił na pierwszej wizycie ale skoro wyszła kwestia tego kawałka dysku to zrobimy blokadę diagnostyczną na korzeń uciśnięty przez dysk. Ma ona potwierdzić albo wykluczyć przyczynę.
Ogólnie jednak powiedział też to co Lekarz nr 1, że w takim przypadku objawy mogą się nakładać na siebie i maskować prawdziwą przyczynę.
Czekam na blokadę.
Ja to kiedyś napiszę książkę o wszelkich moich zmaganiach z życiem ;)
piątek, 13 marca 2015
sobota, 7 lutego 2015
Senne przepowiednie
Śniło mi się, że przymierzałam nowe buty, były ładne i wygodne - to ponoć oznacza sukces i polepszenie sytuacji materialnej.
Śniło mi się też, że niosłam (na swoim chorym kręgosłupie) ciężką torbę, niosłam ją tak przez dwie noce i było naprawdę ciężko... noszenie torby podobno oznacza, że jeśli się postaram to osiągnę majątek.
Dzień po tych snach przypadkiem znalazłam się na pewnym spotkaniu i poznałam pewnych ludzi, powiązanych ze mną w różny sposób.
W następną noc śniła mi się mętna, czarna woda, po której stąpałam bosą nogą.
Wolę tego nie sprawdzać, z dzieciństwa pamiętam jak tata mówił mi, że mętna i brudna woda w snach nie oznacza nic dobrego...
Jak w takiej sytuacji interpretować to spotkanie?
A Wy wierzycie w senne przepowiednie?
Śniło mi się też, że niosłam (na swoim chorym kręgosłupie) ciężką torbę, niosłam ją tak przez dwie noce i było naprawdę ciężko... noszenie torby podobno oznacza, że jeśli się postaram to osiągnę majątek.
Dzień po tych snach przypadkiem znalazłam się na pewnym spotkaniu i poznałam pewnych ludzi, powiązanych ze mną w różny sposób.
W następną noc śniła mi się mętna, czarna woda, po której stąpałam bosą nogą.
Wolę tego nie sprawdzać, z dzieciństwa pamiętam jak tata mówił mi, że mętna i brudna woda w snach nie oznacza nic dobrego...
Jak w takiej sytuacji interpretować to spotkanie?
A Wy wierzycie w senne przepowiednie?
niedziela, 11 stycznia 2015
Próba powrotu.
Otwieram, zamykam, otwieram ...
Nie mogę się zdecydować.
Potrzebuję się tu "wygadać" ale mam wątpliwości co do pisania na otwartym blogu...
Znów tyle się wydarzyło.
Minęły 3 miesiące, kolejne miesiące bólu, nerwów, problemów, nie tylko tych zdrowotnych.
W listopadzie nastąpiła kulminacja wszystkiego.
Przeszłam na pół etatu, nie byłam w stanie pracować na cały etat a tym bardziej z dojazdem jakim miałam.
Prawie w tym samym czasie otrzymałam zaproszenie na rozmowę o pracę w firmie, o której marzyłam od kilku lat i często sobie mówiłam, że jeszcze kiedyś moja noga przekroczy te bramy ;) Dodatkowo firma jest blisko mnie. To miało być spełnieniem marzeń i rozwiązaniem wielu moich problemów życiowych.
W tym samym czasie gdy prowadziłam rozmowy z potencjalnym nowym (wymarzonym) pracodawcą otrzymałam wezwanie na komisję o przyznanie niepełnosprawności gdyż w końcu zdecydowałam się i na ten krok (papiery złożyłam w październiku). Kolejne nerwy. Przyznano mi umiarkowany stopień niepełnosprawności czyli drugą grupę inwalidzką. Nowy pracodawca zgodził się na zatrudnienie mnie. Wyglądało na to, że może w końcu moje życie zacznie się jakoś układać. Niestety w nowej pracy spotkało mnie wiele złego, nie będę tu tego opisywać, wywlekać brudów ani nazywać rzeczy po imieniu, tak czy inaczej złożyłam wymówienie. Kosztowało mnie to bardzo dużo kolejnych nerwów. Przecież tak walczyłam o to miejsce, w sumie to do dziś nie mogę pogodzić się z biegiem tych wydarzeń i z tym co przyniosło mi to moje spełnione marzenie ...
Obecnie jestem bez pracy, z rozwalonym kręgosłupem i jedną wielką niewiadomą jeśli chodzi o przyszłość.
Fotografia? To staje się już czymśprawie nierealnym.
Jutro mam wizytę u kolejnego neurochirurga, koszt - 250 zł.
Nie mogę się zdecydować.
Potrzebuję się tu "wygadać" ale mam wątpliwości co do pisania na otwartym blogu...
Znów tyle się wydarzyło.
Minęły 3 miesiące, kolejne miesiące bólu, nerwów, problemów, nie tylko tych zdrowotnych.
W listopadzie nastąpiła kulminacja wszystkiego.
Przeszłam na pół etatu, nie byłam w stanie pracować na cały etat a tym bardziej z dojazdem jakim miałam.
Prawie w tym samym czasie otrzymałam zaproszenie na rozmowę o pracę w firmie, o której marzyłam od kilku lat i często sobie mówiłam, że jeszcze kiedyś moja noga przekroczy te bramy ;) Dodatkowo firma jest blisko mnie. To miało być spełnieniem marzeń i rozwiązaniem wielu moich problemów życiowych.
W tym samym czasie gdy prowadziłam rozmowy z potencjalnym nowym (wymarzonym) pracodawcą otrzymałam wezwanie na komisję o przyznanie niepełnosprawności gdyż w końcu zdecydowałam się i na ten krok (papiery złożyłam w październiku). Kolejne nerwy. Przyznano mi umiarkowany stopień niepełnosprawności czyli drugą grupę inwalidzką. Nowy pracodawca zgodził się na zatrudnienie mnie. Wyglądało na to, że może w końcu moje życie zacznie się jakoś układać. Niestety w nowej pracy spotkało mnie wiele złego, nie będę tu tego opisywać, wywlekać brudów ani nazywać rzeczy po imieniu, tak czy inaczej złożyłam wymówienie. Kosztowało mnie to bardzo dużo kolejnych nerwów. Przecież tak walczyłam o to miejsce, w sumie to do dziś nie mogę pogodzić się z biegiem tych wydarzeń i z tym co przyniosło mi to moje spełnione marzenie ...
Obecnie jestem bez pracy, z rozwalonym kręgosłupem i jedną wielką niewiadomą jeśli chodzi o przyszłość.
Fotografia? To staje się już czymś
Jutro mam wizytę u kolejnego neurochirurga, koszt - 250 zł.
niedziela, 12 października 2014
Moje nowe miejsce w sieci.
Założyłam nowe miejsce w sieci dla moich zdjęć, przez lata zmieniłam się ja i zmieniła się moja fotografia, od pewnego już czasu interesuje mnie coś więcej niż czyste dokumentowanie rzeczywistości, ja patrzę na świat przez swoje własne okulary i ten świat chcę Wam pokazać. Świat w mojej artystycznej wersji, świat obrazów mojej duszy.
Choć nowy blog jest jeszcze w fazie tworzenia od strony technicznej to już dziś chciałabym Was tam zaprosić:
:)
piątek, 10 października 2014
Na jakiś czas...
... muszę zamknąć bloga, wyjaśnienia po zamknięciu ;)
Jeżeli w tym czasie ktoś chciałby dalej czytać co tam u mnie to dajcie znać w komentarzu albo na maila: anjafoto@gazeta.pl
Inna sprawa, że nie za bardzo wiem jak na blogspocie dodaje się "czytelników", wiem gdzie można to zrobić ale nie wiem jak, jak ktoś wie to proszę o podpowiedź :)
Jeżeli w tym czasie ktoś chciałby dalej czytać co tam u mnie to dajcie znać w komentarzu albo na maila: anjafoto@gazeta.pl
Inna sprawa, że nie za bardzo wiem jak na blogspocie dodaje się "czytelników", wiem gdzie można to zrobić ale nie wiem jak, jak ktoś wie to proszę o podpowiedź :)
poniedziałek, 6 października 2014
5
I wszystko chyba jasne ;)
Dziś o 10:15 mój Młodszy Skarb skończył 5 lat :)
5 lat temu była piękna złota jesień, tak jak teraz, tylko poranek był mroźny gdy jechaliśmy do szpitala na planowane cc... pamiętam mieszankę wybuchową emocji, strachu i szczęścia... złote promienie słońca, brąz liści i zimną zieleń ścian na sali operacyjnej, wszystko takie pomieszane... niecierpliwość i niedowierzanie, że tak po prostu za kilkanaście minut ma przyjść na świat mój drugi syn...
a potem jego policzek przytknięty do mojego...
i ten najcudowniejszy moment gdy zacisnął swoją maleńką piąsteczkę na moim nosie ;)
5 lat temu była piękna złota jesień, tak jak teraz, tylko poranek był mroźny gdy jechaliśmy do szpitala na planowane cc... pamiętam mieszankę wybuchową emocji, strachu i szczęścia... złote promienie słońca, brąz liści i zimną zieleń ścian na sali operacyjnej, wszystko takie pomieszane... niecierpliwość i niedowierzanie, że tak po prostu za kilkanaście minut ma przyjść na świat mój drugi syn...
a potem jego policzek przytknięty do mojego...
i ten najcudowniejszy moment gdy zacisnął swoją maleńką piąsteczkę na moim nosie ;)
piątek, 26 września 2014
Co z tym życiem ?
Niedawno minęło 1,5 roku od mojej operacji.
Średni był ten rok "po", widziałam, że mój powrót do zdrowia idzie dość opornie i nie tak jak się tego spodziewałam ja i moi bliscy. Najpierw z każdym miesiącem a potem już z każdym tygodniem coraz mocniej czułam, że nie zaliczam się do szczęśliwców, którzy dwa miesiące po takiej operacji wracają do pełni zdrowia i normalnego życia. Przyszła frustracja, zmęczenie, zniechęcenie a nawet rezygnacja bo rehabilitacja jedna za drugą: państwowe, prywatne z grube pieniądze, ćwiczenia w domu, oszczędny tryb życia, wszystko to było na nic, ciągle żyłam ograniczona bóle, który zawsze gdzieś tam przy mnie był i uniemożliwiał normalne życie. Po tych wszystkich miesiącach zmartwień, w grudniu 2013 otrzymałam prezent do ZUSU w postaci uzdrowienia, wielka szkoda, że zdrowie otrzymałam tylko na papierze a nie w rzeczywistości. Decyzją jednej osoby, z dnia na dzień, tuż przed świętami i w moim stanie zdrowia zostałam pozbawiona środków do życia, uznana za zdrową i gotową do pracy. Tyle w międzyczasie nasłuchałam się i naczytałam o uzdrowionych przez ZUS ale jakoś tak nie pomyślałam, że i mnie to może spotkać. A jednak.
Mogłam z nimi walczyć.
Nie starczyło mi sił. (Błąd, błąd i jeszcze raz błąd, z nimi trzeba walczyć)
Po wielu godzinach trudnych rozmów, zadecydowaliśmy wspólnie z moją rodziną, że spróbuję wrócić do pracy i zobaczymy co będzie. Zagryzłam zęby i zaczęłam szukać, wtedy to przyszedł nowy rok i położyła mnie ospa, którą przeszłam w możliwie najcięższy sposób a po jej przejściu dopadły mnie powikłania poospowe w postaci reaktywnego zapalenia stawów oraz rwy kulszowej akurat w rocznicę operacji, koszmar. Do dziś nie mogę uwierzyć, że to mi się w ogóle przytrafiło tym bardziej, że po tych przejściach moja sytuacja z kręgosłupem już nie wróciła do stanu sprzed ospy, było gorzej.
Mimo wszystko szukałam pracy, najpierw tylko w swojej okolicy bo przecież w moim stanie nie dam rady dojeżdżać a prawa jazdy nie mam. Potem w trochę dalszej okolicy a potem niestety musiałam już szukać wszędzie. I wtedy pracę znalazłam praktycznie od razu, z pierwszego ogłoszenia, pewną i dobrze płatną niestety na drugim końcu Warszawy a nawet jeszcze dalej bo przecież mieszkam pod Warszawą. Była wielka radość i wieki strach jak dam radę...
Mój kręgosłup nie pozwalał mi ani na dłuższe siedzenie, ani stanie ani w ogóle na długie przebywanie na nogach bez odpoczynku, ból szedł w nogę i obejmował lędźwia. Co gorsze z początkiem kwietnia jeszcze bardziej dawał mi się we znaki a ja właśnie wtedy otrzymałam pracę. Dodatkowo okazało się, że muszę jechać podpisać umowę ponad 400km!!! I nie było wyjścia, musiałam pojechać. Ta podróż mnie dobiła, gdy wróciłam miałam przed sobą jeden dzień racy a potem już były Święta Wielkanocne i zarazem mój ostatni wpis na blogu bo to co zaczęło się potem i trwa do dziś jest jakimś kolejnym koszmarem, w którym jestem...
Święta Wielkanocne i kolejny tydzień spędziłam na prochach przeciwzapalnych, w ogóle nie powinnam wtedy podejmować żadnej pracy tylko leżeć i odpoczywać ale co miałam zrobić jak ledwo co podpisałam umowę o pracę a gdy ją podpisywałam nie wiedziałam, że aż tak się pogorszy? Na prochach byłam do maja i wtedy to jakimś cudem objawy trochę ustąpiły, znów bolało tak jak wcześniej, tak, że gdy mocno zacisnęłam zęby to dałam radę wstać o 5:30, dojechać do pracy 1,5h na 8:00 a potem wytrwać w biurze 8 godzin. Tyle, że potem już ledwo dawałam radę dojechać z powrotem do domu 1,5h a po drodze odebrać jeszcze Młodszego z przedszkola. Wchodziłam do domu dobrze po 18:00 w stanie skrajnego bólu, kładłam się na dywan, Młodszym zajmował się Starszy pytając się mnie: "Mamusiu, bardzo boli?" Bardzo synku... M. wracał ok 19:00 - 19:30, niedługo potem podnosiłam się z dywanu i kładłam się spać.
Tak minęły 4 miesiące, stąd duża przerwa w blogowaniu tutaj jak i na bloxie gdzie też brakło mi czasu a głównie sił na wystawnie zdjęć.
W lipcu przyszedł kolejny kryzys i tym razem był jeszcze gorszy niż ten kwietniowy. Nie mogłam iść na zwolnienie choć powinnam, wzięłam pracę do domu i zaczęłam kolejną rundę po lekarzach, dostałam skierowanie do szpitala, z którego wróciłam 15 września i właśnie kończę zwolnienie, które otrzymałam po pobycie w szpitalu. W szpitalu zrobili mi nowy rezonans na ponoć super sprzęcie i różnego rodzaju RTG. Opisu RTG nie mam ale wyniki MRI już mówią wiele, wypukliny, przepukliny, uciski takie, śmakie i owakie, na korzenie, worek oponowy itd., wszystko typowe dla dyskopatii, jest w czym wybierać jeśli chodzi o ból + oprócz tego co wiedziałam jest nowa wypuklina poziom wyżej niż operowane miejsce.
Nie zakwalifikowali mnie do operacji, powiedzieli, że, pewnie kiedyś ale teraz jeszcze nie, na ten moment jest większe prawdopodobieństwo pogorszenia niż poprawy. Cudnie nieprawdaż ? Przecież to fajnie, że się nie kwalifikuję do operacji szkoda tylko, że jedyne zalecenia jakie są dla mnie to noszenie pasa lędźwiowego i odpowiednia rehabilitacja czyli w moim przypadku żadne gimnastyki tylko ćwiczenia izometryczne. No i wszystko pięknie tylko ja już to robię od dawna a nie dość, że nie ma poprawy to jeszcze nastąpiło pogorszenie bo teraz moje możliwości kończą się na pobycie do 30-40 na nogach i to wszystko. A ból czuję od rana od razu jak wstanę, obejmuje mi nogę i lędźwia, nasila się z każdą kolejną godziną dnia albo gdy przejdę jakiś kawałek na nogach sama, np. po dziecko do przedszkola 800 metrów od autobusu i drugie tyle z powrotem.
Wyobrażacie sobie takie życie? Zakupy choćby z jedną siatką - niemożliwe, stanie w kolejce - niemożliwe, wyjście z dzieckiem na dłuższy spacer, wycieczki czy inne atrakcje - nierealne, stanie w metrze czy autobusie choćby jedną, dwie stacje - nie ma opcji, po jednej stacji słaniam się z bólu a nikt mi miejsca nie ustąpi bo przecież paniusia w rurkach, balerinkach i z modną torebką nie wygląda na schorowaną, to nic, że na twarzy mam wypisany ból. Załatwienie czegokolwiek po pracy, na mieście też graniczy z cudem, chyba, że może ktoś mnie zawieźć lub przywieźć. Doszło do tego, że nie jestem w stanie sama odebrać Młodszego z przedszkola bo po całym dniu na nogach nie daje rady już po niego dojść, na razie mam w tym temacie pomoc a co będzie po razie tego jeszcze nie wiem ...
Ot, życie z dyskopatią, MOJE życie.
I coraz mniej mam siły na opowiadanie o tym, szczególnie osobom, które dzwonią do mnie raz na pół roku i zdziwione pytają: "a to Ty nadal masz problemy z kręgosłupem?" Tak nadal, bo dyskopatia to nie jest choroba, którą leczy operacja usunięcia dysku jak i sama operacja nie jest w ogóle operacją, która leczy tylko operacją usuwającą pewien skutek choroby. A przejście tej operacji nie gwarantuje dalszego super zdrowia i życia bez bólu. Tak samo jak sama choroba to proces długi i złożony i też nie mija jak ręką odjął w tydzień czy dwa, to choroba, którą się ma już na całe życie i jedyne co można zrobić to sprawić by postępowała wolniej. Co mi jak na razie niezbyt się udaje. Bilans 4 miesięcy pracy: nowa wypuklina.
Co powinnam zrobić? Rozwiązanie samo się nasuwa ale przecież z czegoś trzeba żyć, utrzymać dom i dzieci...
A fotografia? O to też znajomi pytają, co z Twoją fotografią?, co z Twoimi planami? Moje plany legły w gruzach wraz z chorobą, to dla mnie również ciężki temat bo wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że moje największa pasja miałaby się stać niespełnionym marzeniem... ale w tym temacie nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa...
Zresztą w żadnym temacie jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa, na razie chyba już ostatnią resztką sił ale nadal szukam rozwiązania dla siebie, od każdej strony, zdrowotnej i zawodowej i duchowej...
Uffff, wreszcie wyrzuciłam to z siebie ...
Średni był ten rok "po", widziałam, że mój powrót do zdrowia idzie dość opornie i nie tak jak się tego spodziewałam ja i moi bliscy. Najpierw z każdym miesiącem a potem już z każdym tygodniem coraz mocniej czułam, że nie zaliczam się do szczęśliwców, którzy dwa miesiące po takiej operacji wracają do pełni zdrowia i normalnego życia. Przyszła frustracja, zmęczenie, zniechęcenie a nawet rezygnacja bo rehabilitacja jedna za drugą: państwowe, prywatne z grube pieniądze, ćwiczenia w domu, oszczędny tryb życia, wszystko to było na nic, ciągle żyłam ograniczona bóle, który zawsze gdzieś tam przy mnie był i uniemożliwiał normalne życie. Po tych wszystkich miesiącach zmartwień, w grudniu 2013 otrzymałam prezent do ZUSU w postaci uzdrowienia, wielka szkoda, że zdrowie otrzymałam tylko na papierze a nie w rzeczywistości. Decyzją jednej osoby, z dnia na dzień, tuż przed świętami i w moim stanie zdrowia zostałam pozbawiona środków do życia, uznana za zdrową i gotową do pracy. Tyle w międzyczasie nasłuchałam się i naczytałam o uzdrowionych przez ZUS ale jakoś tak nie pomyślałam, że i mnie to może spotkać. A jednak.
Mogłam z nimi walczyć.
Nie starczyło mi sił. (Błąd, błąd i jeszcze raz błąd, z nimi trzeba walczyć)
Po wielu godzinach trudnych rozmów, zadecydowaliśmy wspólnie z moją rodziną, że spróbuję wrócić do pracy i zobaczymy co będzie. Zagryzłam zęby i zaczęłam szukać, wtedy to przyszedł nowy rok i położyła mnie ospa, którą przeszłam w możliwie najcięższy sposób a po jej przejściu dopadły mnie powikłania poospowe w postaci reaktywnego zapalenia stawów oraz rwy kulszowej akurat w rocznicę operacji, koszmar. Do dziś nie mogę uwierzyć, że to mi się w ogóle przytrafiło tym bardziej, że po tych przejściach moja sytuacja z kręgosłupem już nie wróciła do stanu sprzed ospy, było gorzej.
Mimo wszystko szukałam pracy, najpierw tylko w swojej okolicy bo przecież w moim stanie nie dam rady dojeżdżać a prawa jazdy nie mam. Potem w trochę dalszej okolicy a potem niestety musiałam już szukać wszędzie. I wtedy pracę znalazłam praktycznie od razu, z pierwszego ogłoszenia, pewną i dobrze płatną niestety na drugim końcu Warszawy a nawet jeszcze dalej bo przecież mieszkam pod Warszawą. Była wielka radość i wieki strach jak dam radę...
Mój kręgosłup nie pozwalał mi ani na dłuższe siedzenie, ani stanie ani w ogóle na długie przebywanie na nogach bez odpoczynku, ból szedł w nogę i obejmował lędźwia. Co gorsze z początkiem kwietnia jeszcze bardziej dawał mi się we znaki a ja właśnie wtedy otrzymałam pracę. Dodatkowo okazało się, że muszę jechać podpisać umowę ponad 400km!!! I nie było wyjścia, musiałam pojechać. Ta podróż mnie dobiła, gdy wróciłam miałam przed sobą jeden dzień racy a potem już były Święta Wielkanocne i zarazem mój ostatni wpis na blogu bo to co zaczęło się potem i trwa do dziś jest jakimś kolejnym koszmarem, w którym jestem...
Święta Wielkanocne i kolejny tydzień spędziłam na prochach przeciwzapalnych, w ogóle nie powinnam wtedy podejmować żadnej pracy tylko leżeć i odpoczywać ale co miałam zrobić jak ledwo co podpisałam umowę o pracę a gdy ją podpisywałam nie wiedziałam, że aż tak się pogorszy? Na prochach byłam do maja i wtedy to jakimś cudem objawy trochę ustąpiły, znów bolało tak jak wcześniej, tak, że gdy mocno zacisnęłam zęby to dałam radę wstać o 5:30, dojechać do pracy 1,5h na 8:00 a potem wytrwać w biurze 8 godzin. Tyle, że potem już ledwo dawałam radę dojechać z powrotem do domu 1,5h a po drodze odebrać jeszcze Młodszego z przedszkola. Wchodziłam do domu dobrze po 18:00 w stanie skrajnego bólu, kładłam się na dywan, Młodszym zajmował się Starszy pytając się mnie: "Mamusiu, bardzo boli?" Bardzo synku... M. wracał ok 19:00 - 19:30, niedługo potem podnosiłam się z dywanu i kładłam się spać.
Tak minęły 4 miesiące, stąd duża przerwa w blogowaniu tutaj jak i na bloxie gdzie też brakło mi czasu a głównie sił na wystawnie zdjęć.
W lipcu przyszedł kolejny kryzys i tym razem był jeszcze gorszy niż ten kwietniowy. Nie mogłam iść na zwolnienie choć powinnam, wzięłam pracę do domu i zaczęłam kolejną rundę po lekarzach, dostałam skierowanie do szpitala, z którego wróciłam 15 września i właśnie kończę zwolnienie, które otrzymałam po pobycie w szpitalu. W szpitalu zrobili mi nowy rezonans na ponoć super sprzęcie i różnego rodzaju RTG. Opisu RTG nie mam ale wyniki MRI już mówią wiele, wypukliny, przepukliny, uciski takie, śmakie i owakie, na korzenie, worek oponowy itd., wszystko typowe dla dyskopatii, jest w czym wybierać jeśli chodzi o ból + oprócz tego co wiedziałam jest nowa wypuklina poziom wyżej niż operowane miejsce.
Nie zakwalifikowali mnie do operacji, powiedzieli, że, pewnie kiedyś ale teraz jeszcze nie, na ten moment jest większe prawdopodobieństwo pogorszenia niż poprawy. Cudnie nieprawdaż ? Przecież to fajnie, że się nie kwalifikuję do operacji szkoda tylko, że jedyne zalecenia jakie są dla mnie to noszenie pasa lędźwiowego i odpowiednia rehabilitacja czyli w moim przypadku żadne gimnastyki tylko ćwiczenia izometryczne. No i wszystko pięknie tylko ja już to robię od dawna a nie dość, że nie ma poprawy to jeszcze nastąpiło pogorszenie bo teraz moje możliwości kończą się na pobycie do 30-40 na nogach i to wszystko. A ból czuję od rana od razu jak wstanę, obejmuje mi nogę i lędźwia, nasila się z każdą kolejną godziną dnia albo gdy przejdę jakiś kawałek na nogach sama, np. po dziecko do przedszkola 800 metrów od autobusu i drugie tyle z powrotem.
Wyobrażacie sobie takie życie? Zakupy choćby z jedną siatką - niemożliwe, stanie w kolejce - niemożliwe, wyjście z dzieckiem na dłuższy spacer, wycieczki czy inne atrakcje - nierealne, stanie w metrze czy autobusie choćby jedną, dwie stacje - nie ma opcji, po jednej stacji słaniam się z bólu a nikt mi miejsca nie ustąpi bo przecież paniusia w rurkach, balerinkach i z modną torebką nie wygląda na schorowaną, to nic, że na twarzy mam wypisany ból. Załatwienie czegokolwiek po pracy, na mieście też graniczy z cudem, chyba, że może ktoś mnie zawieźć lub przywieźć. Doszło do tego, że nie jestem w stanie sama odebrać Młodszego z przedszkola bo po całym dniu na nogach nie daje rady już po niego dojść, na razie mam w tym temacie pomoc a co będzie po razie tego jeszcze nie wiem ...
Ot, życie z dyskopatią, MOJE życie.
I coraz mniej mam siły na opowiadanie o tym, szczególnie osobom, które dzwonią do mnie raz na pół roku i zdziwione pytają: "a to Ty nadal masz problemy z kręgosłupem?" Tak nadal, bo dyskopatia to nie jest choroba, którą leczy operacja usunięcia dysku jak i sama operacja nie jest w ogóle operacją, która leczy tylko operacją usuwającą pewien skutek choroby. A przejście tej operacji nie gwarantuje dalszego super zdrowia i życia bez bólu. Tak samo jak sama choroba to proces długi i złożony i też nie mija jak ręką odjął w tydzień czy dwa, to choroba, którą się ma już na całe życie i jedyne co można zrobić to sprawić by postępowała wolniej. Co mi jak na razie niezbyt się udaje. Bilans 4 miesięcy pracy: nowa wypuklina.
Co powinnam zrobić? Rozwiązanie samo się nasuwa ale przecież z czegoś trzeba żyć, utrzymać dom i dzieci...
A fotografia? O to też znajomi pytają, co z Twoją fotografią?, co z Twoimi planami? Moje plany legły w gruzach wraz z chorobą, to dla mnie również ciężki temat bo wciąż nie mogę pogodzić się z tym, że moje największa pasja miałaby się stać niespełnionym marzeniem... ale w tym temacie nie powiedziałam jeszcze ostatniego słowa...
Zresztą w żadnym temacie jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa, na razie chyba już ostatnią resztką sił ale nadal szukam rozwiązania dla siebie, od każdej strony, zdrowotnej i zawodowej i duchowej...
Etykiety:
ból,
choroba,
dyskopatia,
fotografia,
kręgosłup,
mri,
operacja przepukliny kręgosłupa,
praca,
przepuklina kręgosłupa,
rehabilitacja,
rezonans,
rwa kulszowa,
szpital,
wypadnięty dysk,
zus
środa, 24 września 2014
Rok z okularami
Parę dni temu minął rok jak Młodszy nosi okulary. Rok bardzo szybko przeleciał, syn bardzo szybko oswoił się ze swoimi okularami. Przy jego wadzie (+7,5 i +8) pani doktor powiedziała, że pokocha okulary i tak też się stało. Od samego początku nie było żadnego problemu z ich noszeniem, dzielnie też znosił noszenie klapki na jednym oku przez kilka godzin dziennie.
Dziś była wizyta kontrolna, słabsze oko nadal ucieka ale mniej niż kiedyś, w okularach oczywiście jest prawidłowo. Pani doktor powiedziała, że jest ok ... Okulary na razie zostają bez zmian, klapka na jedno oczko znowu ma wrócić, na godzinę dziennie w czasie gdy synek "pracuje" czyli rysuje, maluje czy robi jakieś inne prace. Za pół roku kolejna wizyta z wpuszczaniem jakichś kropli (nie atropiny). Przed szkołą może będzie zmiana okularów.
wtorek, 23 września 2014
Hello Autumn ...
Tak przywitaliśmy jesień już w ten weekend z moim Młodszym synem :)
Starszy na razie przytłoczony 4 klasą. 4 tydzień nauki i już 2 sprawdziany i 2 kartkówki, w jednym tygodniu.
P.S. Cymbałek nadal nie kupiłam :/
Edit, 23.09.2014 21:44
Nieświadomie w tym wpisie jak i w moim bloxowym powitaniu jesieni pokazałam na zdjęciach to za co kocham jesień najbardziej, czyli za kasztany i czerwień dzikiego wina, a piszę o tym zainspirowana wpisem w Jagodowym Świecie :)
Przyłączcie się do zabawy i napiszcie albo pokażcie za co Wy kochacie jesień :)
sobota, 20 września 2014
Subskrybuj:
Posty (Atom)