Cały zeszły tydzień to był maraton po lekarzach z A. i prawie każde wyjście to był jeden wielki ZONK.
Zaczęliśmy już w poniedziałek, 15 lutego, od kolejnej tyru szczepienia. Było to jak do tej pory jedno z najbardziej udanych szczepień, bo pomijając lekką histerię przy szczepieniu to zarówno wcześniej jak i później było ok. Dla przypomnienia wspomnę tylko, że pierwsze szczepienia było porażką na całej linii bo histeria była przez cały czas a potem jeszcze odczyn poszczepienny a przy drugim mimo, że nie było odczynu to za to w trakcie był mega wrzask bo A. został wybudzony i głośno wszystkim dał znać co o tym myśli.
Przed szczepieniem odbyła się standardowa kontrola czyli ważenie, mierzenie itd. I tu padł pierwszy zonk :( Wrzucamy A. na wagę, pani doktor na widok mojego rozebranego Pączka komentuje, że "dobrze" wygląda, ja zaciskam kciuki coby był ładny przyrost, waga pokazuje ponad 7kg, więc na mojej twarzy pojawia się uśmiech. I w tym momencie nasza pani doktor zmywa mi ten uśmiech jednym krótkim zdaniem: "on ma nadwagę !!!" COOOOO ??? Jaką nadwagę ??? Pani doktor mówi, żebym ubrała małego a ona popatrzy w siatki centylowe itd. Popatrzyła i mówi, że dzieci w jego wieku ważą ok 6kg a jeszcze dodatkowo w porównaniu z jego niską wagą startową to on po prostu za dużo przybiera. Masz babo placek. Z jednym wieczny stres, że za chudy (J wagą A osiągnął w wieku 6,5 miesiąca czyli aż dwa miesiące później) to jak przy drugim zaczęłam się cieszyć, że taki Pączek to mnie nadwagą straszą :(
Pni doktor zapytała ile on je i oczywiście stwierdziła, że zbyt dużo (ale to już sama wiem bo od dawna zjada porcje, które według tabelki na pudełku są przeznaczone dla dziecka 6-cio miesięcznego). Pytam więc pani doktor co w związku z tym robimy ponieważ mniej mu robić nie mogę bo zasysa wtedy pustą butlę i płacze, a ona na to żeby A. podawać na pół godziny przed jedzeniem wodę to może będzie wtedy ,mniej zjadał bo będzie miał wodę w żołądku. No nie spodobał mi się ten pomysł w ogóle bo A. nadal ulewa i ratuje nas tylko mleko AR a i tak mam każdego dnia kilka przebieranek i góra prania rośnie co chwila. To jak zacznę mu podawać wodę to przecież będzie chlustał dalej niż będzie widział i wrócimy do tego co było zanim wprowadziłam mleko AR. Mówię to pani doktor a ona mi na to, że wodą nie powinien chlustać bo ona nie zatrzymuje się w żołądku tylko przelatuje. No dobra, tylko gdzie tu sens w takim razie skoro ta woda miała być po to żeby zapchać żołądek żeby potem mniej zjadł ?? Ja sensu nie widzę. I taką oto drogą dedukcji doszłam do wniosku, że żadnej wody podawać małemu nie będę tylko co najwyżej nie wprowadzę pełnej porcji kaszek, które jak wiadomo potwornie tuczą i daje się je dzieciom z niską wagą na podtuczenie. Póki co A. dostaje kaszkę lub kleik nie jako pełny posiłek tylko po prostu dosypywałam 2 lub 3 miarki do butli z mlekiem więc po prostu przy tej metodzie pozostanę żeby nie jadł pełnej michy kaszki. Na koniec przeanalizowaliśmy jeszcze temat z wójkiem M, który jest pediatrą i on też powiedział, że nie ma o co robić paniki i, że z tą wodą to dziwny pomysł. Także z błogosławieństwem lekarza wody nie włączyłam do menu A. :)
Skoro jesteśmy przy jedzeniu to wspomnę tylko, że w jadłospisie A. znajdują się już: marchewka, ziemniak, kleik kukurydziany, kaszka waniliowa i oczywiście mleko AR. Jutro spróbujemy zupki jarzynowej.
We wtorek, 16 lutego, byliśmy za to w szpitalu Dziekanowskim na kontroli u rehabilitantki. I tu kolejny zonk bo oczywiście stwierdziła, że A. jest do rehabilitacji: wzmożone napięcie mięśniowe, asymetria itd., kazała nam dzień później przyjechać na nowo, stawić się w poradni rehabilitacyjnej i umówić się na turnus rehabilitacyjny. Trochę się wkurzyłam po pierwsze diagnozą a po drugie tym, że znów na następny dzień mieliśmy tam jechać i odbębniać kolejne stania pod drzwiami, które zazwyczaj rujnują nam cały rytm dnia jaki mamy w dni kiedy nie wozimy się po przychodniach. Kto ma małe dziecie ten wie jakie to wkurzające kiedy drzemki mieszają się z karmieniami itd., bo dziecko zasypia w samochodzie w czasie gdy normalnie czuwa i potem nie wiadomo jak naprostować żeby rytm dnia znów miał ręce i nogi. No ale skoro mus to mus.
W środę, 17 lutego, znów zrywamy małego i znów wieziemy do tego szpitala, pokonujemy kolejny raz te długaśne korytarze (szpital dziekanowski to moloch nad molochy), docieramy do poradni i czekamy na swoją kolej. Cały czas zastanawiam się na czym ma polegać ta wizyta i po co miałam brać dziecko skoro chodzi tylko o ustalenie terminu turnusu. Okazuje sie, że dziecko jest potrzebne pownieważ tu gdzie mieliśmy się stawić wcale nie będziemy ustalać terminu turnusu tylko tym razem inny lekarz na nowo majta naszym A. i stwierdza, że: ŻADNEGO NAPIĘCIA NIE MA I JEST TYLKO LEKKA ASYMETRIA, UFFFF, znowu pojawia sie uśmiech na mojej twarzy i tak samo szybko zostaje zmyty jak ostatnim razem bo pan doktor na koniec optymistycznego wywodu orzeka: DO REHABILITACJI. Qrwa.
Znów się wqurwiłam bo nie dość, że czeka nas jeszcze ta rehabilitacja to okazuje się, żeby zapisać się na ten turnus to musimy drałować na inny koniec szpitala bo tu tylko dzieci oglądają i dają skierowania. Czyli odbębniliśmy dwa dni z rzędu dwie takie same wiyty jakby nie można było tego skierowania załatwić jednego dnia. No dobra, wzięliśmy małego i dawaj tymi korytarzami szukać pokoju do rejestracji na ten turnus. Znaleźliśmy, znów odczekaliśmy swoje i w końcu wchodzimy. I następuje kolejny zonk: pani bierze skierowanie, patrzy, czyta i mówi, że zaraz nam powie kiedy mamy termin, chwila ciszy po czym dowiadujemy się, że pierwszy wolny termin to ... UWAGA: 23 LIPCA. I to w dodatku na liście rezerwowej. ŚMIECH NA SALI. Mało tego, pytam się jak to wygląda bo nie wiem co to znaczy turnus, myślę sobie, że jakieś przyjazdy raz czy dwa razy w tygodniu i tyle (przynajmniej w takiej częstotliwości mają zajęcia znane mi dzieci rehabilitowane i to na dużo poważniejsze sprawy niż lekką asymetria ułożenia) a tu okazuje się, że nie dwa czy jeden raz tylko oznacza to przyjazdy codziennie przez dwa tygodnie. Kolejny śmiech na sali. Ciekawe jak robią to osoby pracujące ??? Bo w lipcu to ja na swoje nieszczęście będę już w pracy. A nawet jakby mieli terminy wolne na teraz to powiem szczerze, że ostatnie tygodnie jakie mam do spędzenia z dzieckiem w domu wolałabym spędzić inaczej niż dzień w dzień wozić się po tym cholernym szpitalu.
Na koniec pani powiedziała nam jeszcze, że oczywiście w każdej chwili może się jakieś miejsce zwolnić i wtedy oni zadzwonią żeby przyjechać. I mamy następny zonk: bo turnusy zaczynają się zawsze i tylko w piątki i wygląda to tak, że po prostu w jakiś piątek oni sobie tak po prostu zadzwonią i powiedzą: proszę przyjechać za godzinę. Ha, ha, ha. Ciekawe jak ja to zrobię nie mając samochodu ani prawa jazdy do tego siedząc z drugim dzieckiem w domu.
Poczekamy, zobaczymy. Ale na spokojnie rozmawiając potem z M. stwierdziliśmy, że u J. ta sama pani doktor 5 lat temu też dopatrywała się napięcia i Bóg wie czego jeszcze a nasz pediatra nic takiego nie widział, ja wtedy przychyliłam się do wersji naszego pediatry i na żadną rehabilitację nie poszliśmy a J wyrósł jakoś normalnie.
Teraz mamy pokazane jak ćwiczyć A., więc pomęczymy go sami i zobaczymy, może zanim przyjdzie termin to sami z tego jakoś wyjdziemy.
A skoro jesteśmy już przy ćwiczeniach i sprawności ruchowej to od dwóch dni A. sam przewraca się z plecków na brzuszek i sprawia mu to ogromną frajdę, mnie zresztą też bo widok jest super :)
Generalnie z tej mojej notki wynika, że w niczym nie zgadzam się z tymi lekarzami i neguję wszystko co do mnie mówią. No ale co ja na to poradzę, że moja matczyna intuicja podpowiada mi inne rozwiązania ??
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz