piątek, 18 lutego 2011

Komu w drogę temu czas.

Po kilku dniach walki z przeróżnymi przeciwnościami losu (a naprawdę wiele się działo) dobrnęłam jakoś do dnia dzisiejszego i teraz mogę już chyba w końcu napisać, że ... jutro JEDZIEMY W GÓRY !!! Jedziemy zaledwie na kilka dni ale dobre i to bo nie byliśmy nigdzie już prawie 3 lata! A po tym wszystkim co przeszłam w ciąży i później (a głównie w ostatnim roku) to myślę, że mi się należy :) Mojemu M zresztą też bo wiele przy mnie wytrzymał podczas ciąży gdy ujawniała się choroba i później gdy zaczęłam leczenie. No i Jot oczywiście ma na tym zyskać najwięcej bo to też głównie dla niego żeby miał trochę ferii z prawdziwego zdarzenia. Mały A raczej nic nie będzie z tego wyjazdu pamiętał ale przynajmniej nałyka się górskiego powietrza :) No a ja dodatkowo będę miała mnóstwo frajdy z możliwości robienia zdjęć w innym niż dotychczas terenie, już nie mogę się doczekać !!!

Ale najpierw to trzeba tam dojechać i tu zaczyna się ta mniej przyjemna część wyjazdu bo trochę obawiam się podróży z Małym A. Napisałam, że "trochę" ale tak naprawdę to nie trochę a bardzo, nawet więcej niż bardzo :/ Mamy do pokonania ponad 400km, będziemy jechać naprawdę długo, obstawiamy ok godzin 6-7 godzin (tak mówią mapy google) i trochę nie wyobrażam sobie uwięzionego A przez tyle czasu w foteliku :/ Ja wiem, że można się zatrzymać i wysiąść na trochę ale ja obawiam się, że to żadne rozwiązanie dla nas bo jak A poczuje trochę wolności po wypięciu z fotelika to po ponownym uwięzieniu urządzi pewnie dziką awanturę :/ W sumie to jeszcze nigdy nie pokonywaliśmy z nim tak długiej trasy i nie wiem jak się zachowa ale znając go mam pewne przeczucia i nie są one dobre :/ Jestem przygotowana na tyle na ile mogłam się przygotować czyli: jedzonko, picie, trochę przekąsek, zabawki, muzyka z radia czy odtwarzacza (Mały A ma całą swoją listę ulubionych kawałków, najnowszy to:

 Biorę nawet laptopa z zasilaczem do samochodu żeby w razie już naprawdę krytycznego momentu poratować się bajkami na kompie :) Podobną trasę pokonywaliśmy kiedyś z Jotem, miał wtedy 14 miesięcy, i pod koniec podróży, gdy przerobiliśmy już wszelkie opcje uspakajania, darł się na całego a my na domiar złego utknęliśmy w korku prawie u samego celu wyprawy, do dziś pamiętam ten hardcore. Mały A ma teraz 16 miesięcy i jest jeszcze bardziej nakręcony niż Jot w jego wieku. Co niestety nie wróży nic dobrego. No i na koncie mamy kilka krótszych podróży z Małym A i wiem, że nie jest on zbyt cierpliwym podróżnikiem. No ale idziemy na żywioł, będzie co ma być, może te bajki i muzyka nas uratują, przydałby się jeszcze internet ;)
A tak swoją drogą to jak ja wytrzymam bez codziennego zaglądania na moje ulubione blogi ??? Przecież ja jestem od tego uzależniona, będę tęsknić...

Dobranoc, do "zobaczenia" za parę dni :)

4 komentarze:

  1. Dobrego wyjazdu Liv, wracaj pełna energii i z pięknymi zdjęciami :)
    O.

    OdpowiedzUsuń
  2. zazdraszczam :)))

    wypoczywajcie i bawcie się wybornie :)
    szymanska25

    OdpowiedzUsuń