piątek, 14 maja 2010

Polska paranoja szpitalna.

Pojechaliśmy dziś na to usg przezciemiączkowe co to miało odbyć się wczoraj.

Na oddział mieliśmy się stawić o 8:30 tylko dla samego stawienia się bo usg jest od 10:00.
Ponieważ wypisu ze szpitala nie mamy to czekało na nas nasze miejsce na sali. Chociaż tyle dobrze bo mogłam położyć Małego A na drzemkę i wygodnie go przewinąć czy na trochę odłożyć do łóżeczka.
Mając jednak w pamięci wczorajszą sytuację z usg, które ostatecznie się nie odbyło to dziś byłam czujna i kręciłam się obok pokoju pielęgniarek żeby przypilnować swojego interesu. Uspokoiłam się trochę gdy nasz lekarz (jak się okazało ordynator, ten sam, który nas przyjmował, badał, zlecił badania a dzień później na mnie nawrzeszczał) spotkał mnie na korytarzu gdzie krążyła, jak ten sęp, zapytał o A., wizytę neurolog i powiedział, że jeszcze tylko to usg i wychodzimy i, że to usg dziś na pewno będzie. No to luz.
Doczekaliśmy do 10:00 gdy przyszła po nas pielęgniarka i zabrała na usg. Pod gabinetem była jedna pani, więc mieliśmy po niej wejść a nawet jakby przyszedł ktoś
inny to i tak mamy pierwszeństwo bo my "z oddziału" wzywani na usg jesteśmy a nie z ulicy. Usiadłam sobie wyluzowana, z myślą, że jeszcze tylko chwila i już nas tu nie ma. I w tym momencie do poczekalni wchodzi inna pielęgniarka i wprowadza tabun mamusiek (jakieś 10 sztuk) z niemowlakami na rękach. Ponieważ już trochę wiem jak to wszystko tam wygląda to domyśliłam się, że to po prostu inna pielęgniarka z innego oddziału przyprowadziła swoje podopieczne na usg.
Pielęgniarka otworzyła drzwi do gabinetu od usg i oznajmiła, że przyprowadziła mamy z dziećmi z patologii noworodka i zaczęła ustalać, która z nich pierwsza wchodzi nie zwracając uwagi na to, że inni też tu po coś w tej poczekalni siedzą. Zamarłam bo już miałam wizję, że teraz nie wejdziemy wcale pierwsi tylko najpierw będą brać te wszystkie noworodki a wtedy posiedzielibyśmy tak ze 3h jak nic. Nasza pielęgniarka też wyczuła pismo nosem i wychyliła się zza ściany i mówi do tej drugiej pielęgniarki od noworodków, że jeszcze my tu jesteśmy do usg i też przecież z oddziału tyle, że z chirurgii. No ok do przepychanek nie doszło, pielęgniarki się dogadały pod drzwiami i w sumie okazało się, że i tak panie z gabinetu będą wywoływać i mogliśmy tylko mieć nadzieję, że zaczną od nas. Na nasze szczęście tak właśnie było, drzwi się otworzyły i pani zawołała: "chirurgia proszę". Raźnie powędrowałam z A do gabinetu, M za mną, pielęgniarka za nami. Kładę dziecko na łóżku, pani prosi o nazwisko, szuka w papierach i tu pada moje ulubione ostatnio stwierdzenie: "ale ja tu takiego nie mam" i się zaczęło, nasza pielęgniarka robi duże oczy i pyta nas gdzie jest skierowanie? (a skąd ja mam to k... wiedzieć, przecież sama się tu nie skierowałam), babka szuka dalej w papierach i nic niestety nie znajduje więc pada podejerzenie na nas, że może wcale mamy tego usg nie mieć !! I wtedy mnie już trafiło i mówię, że czekamy na nie od wczoraj, że wczoraj przez cały dzień się ono nie odbyło i dziś przyjechaliśmy tu tylko na to usg. Poza tym przecież przed chwilą nas wywołali !! No więc okazało się, że wywołali chirurgię ale na myśli mieli jakąś dziewczynkę, która jeszcze nie stawiła się na usg a my weszliśmy no bo przecież jesteśmy z chirurgii i na usg czekaliśmy. Czyli jednym słowem głupi przypadek sprawił, że znaleźliśmy się w tym gabinecie. Babeczka od usg mówi, że mamy wracać na oddział ustalić co się stało ze skierowaniem. Myślę sobie, akurat !! jak już w końcu po całym dniu czekania udało mi się przekroczyć drzwi tego gabinetu to ja się teraz stąd nigdzie nie ruszę tym bardziej, że za drzwiami stoi ten tabun mamuś i nie zamierzam od nowa ustawiać się za nimi w kolejce i czekać tu do nie wiadomo której na usg. Babeczka od usg okazała się ludzka i powiedziała, że w takim razie mamy zostać, ona zrobi badanie a w tym czasie nasza pielęgniarka ma iść na oddział szukać skierowania. Myślę sobie: po problemie. Usg trwało chwilkę i wyszło na szczęście ok, pomijając to, że babeczka dopatrzyła się jakiejś torbielki, która powstaje przy porodzie lub podczas ciąży i w sumie nie jest niczym ważnym i niektórzy lekarze o tym nawet nie mówią i, że mam się tym nie przejmować. Taa, łatwo powiedzieć, szczególnie, że jak A. miał usg przezciemiączkowe w październiku to
słowa o torbielce nie słyszałam więc teraz zaczęłam się jednak martwić i kilka razy pytałam czy to aby na pewno nic poważnego. Po usg wzięliśmy Grubcia i skierowaliśmy się na nasz oddział gdzie mieliśmy czekać na wynik usg, który miała przynieść pielęgniarka w zamian za skierowanie. Pod drzwiami oddziału chirurgicznego spotkaliśmy naszą pielęgniarkę, która jak się okazało do tej pory próbowała ustalić gdzie jest nasze skierowanie bo nigdzie go nie ma i naskoczyła na nas, że sobie to usg wymyśliliśmy bo skierowania żadnego na oddziale nie ma i kto nam kazał w ogóle to usg robić. Śmiesznie ? Bo ja po prostu myślałam, że tam pęknę ale ze złości. No bo jasne, sama sobie usg wymyśliłam, wczoraj czekałam na nie cały dzień a dziś tak dla jaj sobie na 8:30 do szpitala z dzieckiem przyjechałam i zarządziłam, że mają mu zrobić usg. M zobaczył, że jeszcze chwila a po prostu rozniosłabym ten szpital i spokojnym tonem zaproponował żebym sobie poszła z dzieckiem na salę a on to załatwi. Ponieważ nie zamierzałam się dalej nakręcać i doprowadzać do awantur (co niestety leży w moim charakterze) to zawinęłam się na pięcie i poszłam na salę, gdzie za parę minut przyszedł M i powiedział, że sprawa wyjaśniona. Teraz mieliśmy już tylko czekać na wypis. Po ok godzinie czekania i łażenia z kąta w kąt stwierdziliśmy, że kolejnego dnia w ten sposób nie spędzimy i skoro nie czekamy już na żadne badanie tylko na wypis to może i tu trzeba się upomnieć żeby potem się nie okazało, że lekarz poszedł do domu a wypisu nie ma. M poszedł więc zadziałać i wrócił za kilka minut z wypisem w ręku, o 12:00 byliśmy w domu.

A przy okazji domyśliliśmy się czemu nasze usg nie odbyło się wczoraj, ano dlatego, że te babeczki na usg nie miały tego cholernego skierowania i po prostu nie zadzwoniły na oddział chirurgii i nas nie wywołały. I dziś pewnie też by nie zadzwoniły, także to, że w ogóle znaleźliśmy się w tym gabinecie i wywalczyliśmy to co się nam należało już dzień wcześniej zawdzięczamy tylko temu, że czyjeś inne skierowanie z chirurgii leżało dziś w gabinecie od usg.

Tak właśnie wygląda leczenie się w ramach NFZ.
To jest właśnie Polska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz